Pomoc dzieciom z domów dziecka: Milena Domańska

Milena Domańska, rozpoczynając od prostego gestu przekazania ubrań do domu dziecka, otworzyła swoje serce na potrzeby dzieci po traumach. Poznaj inspirującą historię.

Pomoc dzieciom z domów dziecka: Milena Domańska

Spontaniczna decyzja o przekazaniu dzieciom ubrań i przedmiotów przerodziła się w potężną inicjatywę społeczną. Milena Domańska - będąca wtedy studentką, oddała swoje rzeczy do domu dziecka, co stało się punktem zwrotnym w jej życiu. To, z jak wielką wdzięcznością się tam spotkała, poruszyło jej serce. Wzięła więc sprawy w swoje ręce.

Dziś, po latach, jest prezeską Fundacji “Mały Duży Człowiek”, która prężnie się rozwija i wspiera podopiecznych domów dziecka. Nasz zespół Pomoc.pl miał przyjemność zaprosić Milenę do wspólnej rozmowy, w której opowiedziała nam o prowadzeniu fundacji. 

W.P.: Skąd pomysł na założenie fundacji? Wiąże się to z jakimś konkretnym wydarzeniem?

M.D.: No i tutaj będę średnio przydatna, dlatego, że nie mam żadnej ckliwej historii (śmiech). Nic spektakularnego się za tym nie kryje. Ja nie jestem z domu dziecka, a co ciekawe, wiele osób mnie o to pyta. Mogę natomiast śmiało powiedzieć, że bardzo blisko współpracuję z osobami, które opuściły placówkę lata temu. Mam wokół siebie dużo dorosłych osób, które swoje życie ułożyły i dawno temu opuściły dom dziecka. Te osoby są moimi mentorami. 

A ja? Cóż… Po prostu, kiedy byłam studentką, mieszkałam blisko domu dziecka i  jakoś specjalnie tego nie planując, ten dom odwiedziłam. Zaniosłam tam swoje ubrania, które chciałam podarować dzieciakom w potrzebie, a tym samym dać rzeczom drugie życie. Bardzo ciepło mnie tam przyjęto. Spotkałam się z ogromną wdzięcznością za coś, za co, nie oczekiwałam w zasadzie niczego, ponieważ oddawałam rzeczy, których już nie potrzebowałam. Moje serce zalało jednocześnie zdziwienie i ciepło. Poczułam wtedy, że chciałabym więcej, że mogę zacząć w tym temacie  działać i że są warunki na to, by to “więcej” zrobić. To zostało we mnie na długi czas. Do tego stopnia, że jeździłam prywatnie  do domów dziecka przez wiele lat, organizowałam dwa razy w roku zbiórki wśród rodziny czy znajomych. W pewnym momencie zaczęło to przyjmować tak duże rozmiary, że zabrakło miejsca w domu. Wtedy po prostu musiało się coś zdarzyć - musiała powstać fundacja.

Moje serce zalało jednocześnie zdziwienie i ciepło. Poczułam wtedy, że chciałabym więcej, że mogę zacząć w tym temacie  działać i że są warunki na to, by to “więcej” zrobić. To zostało we mnie na długi czas. Do tego stopnia, że jeździłam prywatnie  do domów dziecka przez wiele lat, organizowałam dwa razy w roku zbiórki wśród rodziny czy znajomych.

W.P.: Czyli ta potrzeba wspierania placówek kiełkowała w Pani jakiś czas, aż w końcu zakwitła w postaci Fundacji? Czy to, co Pani opisała, to był właśnie moment, kiedy powiedziano sobie: “chcę to robić z innymi w postaci dużego przedsięwzięcia”?

M.D.: Sprofesjonalizowałam tak naprawdę swoją pomoc dopiero około 3 lata temu. Wcześniej pracowałam w różnych miejscach, miałam stałą pracę na etacie. Jednocześnie pomagałam prywatnie, ale cały czas miałam w głowie taki pomysł, żeby zorganizować coś na większą skalę. Od tamtego czasu wiele się zmieniło w moim myśleniu o fundacji. Życie to bardzo zweryfikowało. Robimy teraz inne rzeczy niż na początku. O wiele bardziej prozaiczne niż te, które myślałam, że będę robić. Okazało się, że potrzeby podopiecznych placówek różnią się od tego, co mi się wydawało, że będzie potrzebne. Oczywiście my dostosowujemy naszą pomoc do tych właśnie potrzeb. Nie ukrywam, że to był wieloletni proces, kiedy się wdrażałam, kiedy poznawałam to środowisko.

Okazało się, że potrzeby podopiecznych placówek różnią się od tego, co mi się wydawało, że będzie potrzebne. Oczywiście my dostosowujemy naszą pomoc do tych właśnie potrzeb. Nie ukrywam, że to był wieloletni proces, kiedy się wdrażałam, kiedy poznawałam to środowisko.

Zobacz też: Kokardeczka — niepozorny sklep, a rozkochali w sobie wielu!

W.P.: Kontakt z dużą ilością problemów wydaje się wyczerpujący nawet dla dorosłych. Czy oglądanie i słuchanie historii, jakie te dzieciaki mają za sobą, nie wpływa na Panią negatywnie?

M.D.: Pomaganie bywa męczące. Trzeba poświęcić sporo swojej energii, natomiast nie czuję, byśmy się w jakiś sposób wyczerpywali. Może dlatego, że mamy tak różnorodne działania, że w momencie, gdy zaczynamy odczuwać zmęczenie, to przygotowujemy np. piknik dla maluchów. To jest dla nas taki mały reset, po którym wracamy do trudnego tematu. Chyba się jeszcze nie pojawiła rezygnacja lub ogromne wyczerpanie. Muszę jednak przyznać, że nie zawsze jesteśmy tacy entuzjastyczni. Niektóre trudne sytuacje się powtarzają i bywa to dla nas dołujące. Niemniej jednak działamy dalej, bo bardzo misyjnie podchodzimy do Fundacji. Dodam, że dużo działamy w Korczakowskiej Miłości - dajemy tysiąc szans, nie obrażamy się, przyjmujemy porażki i nigdy się nie poddajemy. Na razie się to udaje i choć niekiedy z mniejszym uśmiechem, to z poziomem energii, który wystarcza, by pomagać efektywnie. Tak mi się wydaje.

W.P.: Jak Pani udaje się połączyć prywatne życie z pracą fundacji? Da się po wizycie w domu dziecka oraz rozmowie z podopiecznymi, wrócić do siebie i normalnie funkcjonować? 

M.D.: W moim przypadku udaje się pogodzić sferę prywatną i działalność fundacji. Wydaje mi się, że nie każdy może wszystko robić. Wiem to ze swojego doświadczenia w wielu pracach. Różnie się czułam w różnych miejscach - nie zawsze dobrze, nie zawsze się odnajdywałam. W miejscu, w którym jestem teraz, łączenie życia prywatnego z działalnością fundacji, zupełnie mi nie przeszkadza. Jest wręcz przeciwnie — chyba nawet bardziej mnie uwrażliwia. Myślę, że w takiej pracy to ważne. Nie można się okopać jakąś skorupą, bo wtedy nie będzie odpowiedniej motywacji do działania. Nawet jeżeli miałoby to się skończyć jakąś łzą w oku, to uważam, że od czasu do czasu jest potrzebne i motywujące. Do domu się to w żaden sposób nie przenosi. Co ciekawe, nie wszyscy nasi wolontariusze są w stanie jeździć do placówek. Jedni próbowali, inni odmawiali od razu. Byli też tacy, co spróbowali, ale bardzo źle to znieśli. Widzimy, że nie wszyscy mogą tak pracować. U nas w fundacji każdy ma swoje miejsce i robi to, co czuje. Nie zmuszamy nikogo do żadnych działań, a na pewno do spotkań z podopiecznymi. Robią to tylko ci, którzy dają sobie radę emocjonalnie i mają taką potrzebę. Ja zaliczam się do grona osób, realizujących wyjazdy z czystą głową. W moim przypadku, kiedy jedziemy do placówki, to zawsze ładujemy z dzieciakami baterie energetyczne, po czym wracamy z wieloma pomysłami. Inaczej, gdy jedziemy rozwiązać sytuację trudną. To co innego, ale jeśli jedziemy w celu spędzenia czasu z dziećmi, to się pozytywnie ładujemy. 

Nie można się okopać jakąś skorupą, bo wtedy nie będzie odpowiedniej motywacji do działania. Nawet jeżeli miałoby to się skończyć jakąś łzą w oku, to uważam, że od czasu do czasu jest potrzebne i motywujące.

W.P: Misja Waszej pomocy rozciąga się od psychologicznego wsparcia dla dzieci po remonty placówek oraz pomoc dorosłym w znalezieniu mieszkań i pracy. Fundacja angażuje się w różnorodne przedsięwzięcia. Jakie są dokładne działania fundacji i jaką pomoc oferujecie?

M.D. Obecnie duży nacisk kładziemy na przebywanie z dziećmi, na przebywanie z kadrą placówek, na bezpośredni kontakt oraz na to, by potrzeby wychowanków nie były tylko takie “zasłyszane”, lecz przekazane nam bezpośrednio. Przede wszystkim skupiamy się na pomocy psychologicznej. Zaczęliśmy od diagnozy problemu. Jej wynik jest taki, że w domach dziecka pomoc psychologiczna jest niewystarczająca. Wiadomo, że te dzieci są po ogromnych traumach. Większość z nich doświadczyła przemocy, każde z nich doświadczyło sytuacji, w których my, jako dorośli pewnie mielibyśmy problem, żeby się odnaleźć. Dzieci totalnie nie potrafią sobie z tym poradzić. Zapewniamy dostęp do psychiatrii oraz finansujemy też terapię traumy. Dodatkowo doposażamy placówki. Kiedy zakładałam fundację, myślałam, że oprócz doposażenia placówek, będę realizować też marzenia dzieci. To również zostało ujęte w statucie. Chciałam, żeby ta nasza pomoc wyglądała trochę jak objęcie opieką przez rodzica: fundowanie wycieczek, realizacja wszystkich tych marzeń, o których wspomniałam wcześniej. Udaje nam się to robić, jednak zdecydowanie częściej kupujemy papier toaletowy do placówek, niż fundujemy wycieczki. Okazało się, że często te potrzeby są właśnie tak prozaiczne. To szokujące, że w XXI wieku domy dziecka potrafią być do tego stopnia  niedofinansowane. 

Obecnie duży nacisk kładziemy na przebywanie z dziećmi, na przebywanie z kadrą placówek, na bezpośredni kontakt oraz na to, by potrzeby wychowanków nie były tylko takie “zasłyszane”, lecz przekazane nam bezpośrednio. Przede wszystkim skupiamy się na pomocy psychologicznej.

W.P.: Rozumiem, że chodzi o warunki w placówkach?

M.D.: Tak, oczywiście to się różni w zależności od np. regionu. Zdarzają się takie placówki, do których wchodzimy i jesteśmy w szoku, że miejsce, gdzie mieszkają dzieci, wygląda tak źle. W tych placówkach w pierwszej kolejności bierzemy się za remont.

W.P.: Współpracujecie z większymi firmami?

Współpracujemy z firmą Amazon, z Coca Colą. Wolontariusze robią z nami remonty — oczywiście potrzebne są na to środki finansowe, które staramy się gromadzić. Nie ukrywam, że zbieranie funduszy jest dla nas trudnym zadaniem, ponieważ nasza fundacja nie publikuje zdjęć dzieci i przez to ta promocja działań jest słabsza. Ale my nigdy tego nie będziemy publikować. Szanujemy dzieci i chronimy ich wizerunek. Teraz dołączyliśmy do koalicji Fundacji “Dajemy Dzieciom Siłę”, która ma bronić dzieci przed przemocą. Idziemy również w takim kierunku, by podopiecznym domów dziecka dać poczucie bezpieczeństwa w internecie, by być czujnym na przemoc internetową oraz nie narażać ich m.in. na hejt. 

Działalność fundacji obejmuje też pomoc dorosłym. Remontujemy mieszkania socjalne oraz pomagamy im je uzyskać, wspieramy też w poszukiwaniu pracy. Pomoc dorosłym jest zależna od placówki. Na naszej stronie internetowej jest kwestionariusz wsparcia, który placówka może wypełnić i do nas przesłać. Wtedy kontaktujemy się i zaczynamy działać. Zebrane środki i siły musimy zorganizować, aby dopiąć do końca to, co obiecaliśmy. Wspieramy już 54 domy w 9 województwach.

Działalność fundacji obejmuje też pomoc dorosłym. Remontujemy mieszkania socjalne oraz pomagamy im je uzyskać, wspieramy też w poszukiwaniu pracy.

Zobacz też: Fundacja Wielka Radość na Małych Kółkach - o tym jak oprócz rowerów rozdają uśmiechy

W.P.: Od niedawna ambasadoruje Wam rozpoznawalna twarz: znakomita aktorka Magdalena Różczka, która sama zresztą jest czynnie zaangażowana w pomoc potrzebującym. Czy trudne były początki nawiązywanie współpracy?

M.D.: Owszem, jest z nami Magdalena. Prowadzimy kampanię proadopcyjną “Dom dla Dziecka”, o której jeszcze nie wspomniałam. Ta kampania ma uświadomić, znormalizować adopcję i zachęcić potencjalnych rodziców do tej decyzji. W związku z tym współpracujemy z ośrodkami adopcyjnymi. Próbujemy pokierować trochę za rękę kandydatów na przyszłych rodziców. Również żadna ckliwa historia się za tym nie kryje (śmiech). Po prostu znajduję numer telefonu, dzwonię i pytam. Przecież nie mam nic do stracenia. Jeżeli chodzi o fundację, to nie lękam się przed niczym i z reguły udaje mi się takie wsparcie uzyskać. Tak też było z Magdaleną, która z resztą sama otworzyła Fundację i będzie wspierać rodziny zastępcze, a my domy dziecka. Każdy ma swój sektor, który wspiera. To jest super, ponieważ finalnie to się gdzieś  łączy. Bardzo się cieszymy z tego, że jest z nami. Gdybym ja miała komuś powiedzieć, jak to zrobić, to powiedziałabym, żeby po prostu to zrobić.

Jeżeli chodzi o fundację, to nie lękam się przed niczym i z reguły udaje mi się takie wsparcie uzyskać.

W.P.: Czy utrzymujecie Państwo kontakt z podopiecznymi po opuszczeniu placówki? 

M.D.: Mamy historie podopiecznych domów dziecka, niestety są to historie mniej radosne, niż można się spodziewać. Poruszamy się w ciemniejszych obszarach. To są miejsca, gdzie te sukcesy są w większości przypadków nieco inne. Na przykład dorosła już podopieczna, która po wyjściu z placówki nie bierze narkotyków i nie pije alkoholu, choć wcześniej jej się zdarzało - “nie popłynęła” po prostu. To są nasze sukcesy. Tak samo jak to, że udaje się utrzymać ten kontakt, że nadal wspieramy. Nasza więź jest tak silna, że w każdej chwili możemy ją chwycić za rękę i wyciągnąć. Ona się trzyma - to jest sukces.

Na przykład dorosła już podopieczna, która po wyjściu z placówki nie bierze narkotyków i nie pije alkoholu, choć wcześniej jej się zdarzało - “nie popłynęła” po prostu. To są nasze sukcesy.

W.P.: Udało nam się spotkać w styczniu, czyli w okresie planowania i realizacji założeń na cały rok. Czy może nam Pani przybliżyć jakie macie plany na 2024? 

M.D.: Tak, oczywiście. Jesienią na pewno będziemy szkolić wychowawców. Chcemy zorganizować dzień dziecka, pikniki i z pewnością zaangażować się w kampanię “19 Dni Przeciwko Przemocy”. Największym natomiast działaniem, na którym skupimy się w tym roku, będzie współpraca z Fundacją “Dajemy Dzieciom Siłę”. Chodzi mi o tę koalicję, o której była już mowa. Jesteśmy 17. organizacją w Polsce uczestniczącą w tym projekcie. Czujemy się zobowiązani do walki ze zjawiskiem przemocy wobec dzieci i do ich ochrony. To nasz priorytet na ten rok. Na pewno mocno skupimy się na tym, by wprowadzić w domach dziecka te zasady, które rekomenduje Fundacja “Dajemy Dzieciom Siłę”. Będziemy też dążyć do tego, by podopiecznych w domach dziecka było jak najmniej. Obecnie jest to 16 tysięcy dzieci. To jest ogrom!

W.P.: Czy miałaby Pani radę dla osób, które teraz chciałyby spróbować pracy z dziećmi z domów dziecka? Jak się przygotować? Jaka nastawienie mieć ze sobą?

M.D.: Jeżeli ktoś chce spróbować, to moją jedyną radą jest, by jechać i sprawdzić się w działaniu, najlepiej z fundacją albo z kimś, kto już pracuje w ten sposób. Trzeba poznać placówkę, poznać dzieci. Wtedy jest łatwiej. Ja wchodziłam na żywioł do wszystkich placówek sama, jako pierwsza. Jeżeli ktoś ma czas i możliwość, by się przygotować, to dobrze, gdyby to zrobił. Z fundacją jest łatwiej, bo można zobaczyć, jak wygląda relacja z tymi dziećmi, jak one reagują, jak my się zachowujemy. Zdecydowanie należy podchodzić cierpliwie i z szacunkiem oraz dystansem do dzieci. Co to znaczy? To znaczy, że to dziecko pierwsze musi podejść, nie my. Dziecko musi poczuć się komfortowo, jeśli chce z nami wejść w kontakt, nie zmuszamy, nie przytulamy — absolutnie, nie wolno robić takich rzeczy. Należy pamiętać, że gdy wchodzimy do domu dziecka, to dla tych dzieci jesteśmy obcymi ludźmi. Oczywiście nie należy fotografować dzieci. Nie jest to dobry pomysł.

Historia Mileny Domańskiej i Fundacji "Mały Duży Człowiek" to inspirujący przykład na to, jak jedna osoba może wywołać pozytywne zmiany w otoczeniu. Milena, rozpoczynając od prostego gestu przekazania ubrań do domu dziecka, otworzyła swoje serce na potrzeby dzieci po traumach. To wydarzenie lata później okazało się iskierką do założenia organizacji charytatywnej. Fundacja "Mały Duży Człowiek" skupia się na bezpośrednim kontakcie z podopiecznymi, dostosowując swoje działania do realnych potrzeb. Milena podkreśla, że każdy, kto chce pomagać, powinien to robić z cierpliwością, szacunkiem i dystansem. To nie tylko praktyczne wskazówki, ale także filozofia działania, która przynosi konkretne rezultaty.

Zobacz też: Pierwsza Pomoc: Karol Bączkowski

Rozmowa z Mileną Domańską uświadamia, że bohaterstwo nie zawsze manifestuje się w wielkich czynach, ale często w codziennych gestach dobra i troski. Jej historia jest zaproszeniem do refleksji nad własnym działaniem i pytaniem, czy oraz jak możemy stać się bohaterami dla innych. Fundacja "Mały Duży Człowiek" nie tylko pomaga dzieciom w domach dziecka, ale również angażuje społeczeństwo w dialog na temat adopcji. To organizacja, która pokazuje, że wszyscy możemy zrobić coś dla świata, jeśli tylko zdecydujemy się działać. Zapraszamy do wsparcia Fundacji "Mały Duży Człowiek".