Patriotyzm i edukacja: ksiądz Jarosław Wąsowicz

"Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba" - o wadze patriotyzmu w rozmowie z Jarosławem Wąsowiczem - współorganizatorem akcji Serce dla Inki.

Patriotyzm i edukacja: ksiądz Jarosław Wąsowicz
Ksiądz Jarosław Wąsowicz SDB


W obliczu współczesnych wyzwań, które stawiają przed nami niespokojne czasy, potrzeba patriotyzmu wydaje się być ważniejsza niż kiedykolwiek. Wzrastająca świadomość młodych ludzi na temat własnej tożsamości narodowej i historycznego dziedzictwa staje się kluczowa dla kształtowania postaw obywatelskich i wspólnotowych. Edukacja o patriotyzmie, rozumianym nie tylko jako miłość do własnego kraju, ale także jako aktywne uczestnictwo w życiu społecznym i dbałość o wspólne dobro, jest niezbędna w procesie budowania silnej i świadomej wspólnoty. W Polsce obserwujemy rosnącą liczbę inicjatyw i akcji patriotycznych, które upamiętniają naszych bohaterów narodowych, przypominając zarówno o ich ofiarności, jak i o wartościach, które stanowią fundament naszej tożsamości. Od projektów edukacyjnych, przez zbiórki pamiątkowe, aż po uroczystości i obchody – wszystko to składa się na dynamiczny obraz współczesnego patriotyzmu. Rozmowa o tych działaniach i ich znaczeniu dla społeczeństwa jest nie tylko potrzebna, ale i inspirująca, pokazując, że pamięć i szacunek dla historii mogą być siłą napędową dla przyszłych pokoleń.

Ksiądz Jarosław Wąsowicz dzieli się swoimi doświadczeniami, przenosząc nas przez swoje życie od młodzieńczych lat w Federacji Młodzieży Walczącej, przez salezjańskie powołanie, aż po współczesne projekty społeczne.

Czy mógłby ksiądz podzielić się z nami inspiracją i motywacją do rozpoczęcia działalności pomocowej oraz społecznej? Jak to wszystko się zaczęło?

Ks. Jarosław Wąsowicz SDB: Pierwszą szkołę zaangażowania społecznego przeszedłem jako nastolatek, kiedy włączyłem się w działalność podziemnej organizacji Federacji Młodzieży Walczącej w Gdańsku. Była to antykomunistyczna organizacja młodzieżowa, która powstała w 1984 roku w Warszawie, a później rozprzestrzeniła się po całej Polsce. Wiązało się to z poświęceniem swojego wolnego czasu dla IDEI.  Chodziliśmy na manifestacje, organizowaliśmy happeningi, malowaliśmy wolnościowe hasła na murach, wydawaliśmy i kolportowaliśmy podziemną prasę. 

Jako uczniowie wspieraliśmy strajki w maju i sierpniu 1988 roku w Stoczni Gdańskiej, organizując i przenosząc do stoczni żywność dla strajkujących. Zawiązaliśmy niezwykłe przyjaźnie, które trwają do dziś.  Różnie potoczyły się nasze losy: niektórzy, jak ja, zostali księżmi, inni biznesmenami, nauczycielami i nie tylko. Porządni ludzie, którzy starają się pracować dla Polski  i dobrze wychowywać swoje dzieci. To jest niezwykły dar i właśnie takie były tego początki. 

Później zacząłem realizować swoje życiowe powołanie jako salezjanin, a więc członek zgromadzenia zakonnego założonego przez św. Jana Bosko - wielkiego społecznika dziewiętnastego wieku. W czasach, kiedy powstawały wielkie aglomeracje miejskie, rozwijał się przemysł, to właśnie święty Jan Bosko pochylił się nad młodzieżą, która nie miała żadnych życiowych perspektyw. Założył oratorium, potem szkoły i internaty, żeby dać im zawód, żeby mogli w życiu osiągnąć sukces. Św. Jan Bosko wpisał się na trwałe w dzieje pedagogiki, bo wymyślił swój własny, bardzo oryginalny system prewencyjny, w którym wiodącą rolę odgrywał trójmian: miłość, religia i rozum. Na tych płaszczyznach starał się prowadzić swoją pracę wychowawczą wśród młodzieży. Odniosła ona wielki sukces. Dzisiaj salezjanie pracują w 123 krajach świata, nadal wierni charyzmatowi poszukują młodzieży, która potrzebuje wsparcia. 

W naszym zgromadzeniu tak jesteśmy formowani, żebyśmy mieli czułe serca, zwłaszcza na tych, którzy są biedni, którzy potrzebują wsparcia, żeby pomóc im w wykształceniu się, żeby pokonać beznadzieję, która się pojawia. I to się dzieje. Pan Bóg tak pokierował moim życiem, że dzisiaj, z czego bardzo się cieszę, koordynuję wiele różnych akcji, które wpisują się w nasz salezjańskiej charyzmat. Ksiądz Bosko mówił, że mamy wychować młodego człowieka na dobrego chrześcijanina i prawego obywatela. To jest niezwykle ważne, żeby wychować młodych ludzi na tych, którzy pielęgnują w sercu tradycje, z których wyrastają, którzy są aktywnymi uczestnikami życia społecznego, także politycznego. Dla nas salezjanów to jest bardzo ważne, dlatego stara się realizować różne projekty w tym temacie.

Jakie znaczenie ma edukacja młodzieży, szczególnie w dzisiejszych czasach?

Edukacja ma znaczenie fundamentalne z kilku względów. Przede wszystkim ze względu na wiedzę, bo z nią od razu kojarzymy edukację. Dobrze wykształcony człowiek poradzi sobie w życiu w każdej sytuacji.  Z przerażeniem obserwuję projekt obecnego Ministerstwa Edukacji, który ze wszystkich stron okrada program edukacji, zwłaszcza przedmioty humanistyczne - język polski i historię. Jeśli młodzi ludzie zostaną oderwani od wartości, z których wyrastają, jeśli nie będą znali naszej historii, literatury, nie będą znali tego, co stanowi polską duszę, to zostaną im przekręcone kręgosłupy moralne i moim zdaniem trudno im się będzie odnaleźć. Jeszcze zmniejszanie różnych wymagań, jak np. słynne prace domowe. Trzeba zrobić wszystko, żeby zatrzymać tę degrengoladę edukacyjną. Wychowanie ludzi, którzy nie będą przystosowani do tego, że w życiu trzeba podejmować wyzwania, że trzeba mieć jakąś wiedzę, żeby się z czymś zmierzyć - to jest bardzo niebezpieczne. 

Więc edukacja ma znaczenie fundamentalne, ale nie tylko w kwestii podzielenia się z młodym pokoleniem wiedzą. To jest także działalność wychowawcza, czyli uwrażliwienie na różnego rodzaju wartości, postawy, kwestie zaangażowania, pochylenia się nad tymi, którym się gorzej powodzi. To wszystko wpisuje się w misję edukacyjną, dlatego trzeba jej bardzo pilnować i się o nią troszczyć. Nie tylko w szkołach, ale też w rodzinach. Nawet jeśli są różnego rodzaju niesprzyjające okoliczności, a na takie się zapowiada, to ciężar wychowania i przekazywania wiedzy przeniesie się do domów, w których rodzice są świadomi problemów. 

Mieliśmy w Polsce taki okres i byłem przekonany, że on już bezpowrotnie się zakończył. Kiedy np. o Żołnierzach Wyklętych młodzi ludzie zamiast uczyć się w szkole, dowiadywali się na stadionach z opraw kibiców, czy z różnych inicjatyw podejmowanych przez środowiska patriotyczne. To było wypełnienie luki powstałej z zaniedbań w szkolnych programach nauczania. W ostatnich latach do tych programów powrócili nasi bohaterowie walki o niepodległość, nie tylko Żołnierze Wyklęci, ale także uczestnicy Polskiego Państwa Podziemnego, Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie czy wcześniej ci, którzy walczyli o naszą niepodległość chociażby w wojnie polsko-bolszewickiej, w powstaniach narodowych. To są nasi bohaterowie i  zasługują na to, żeby o nich mówić, żeby o nich uczyć, bo nieśli swoją historią całą naszą tradycję pragnienia wolności. Tego, żeby być człowiekiem wolnym, samodzielnym, żyć w wolnej Ojczyźnie. To było pragnienie wielu pokoleń Polaków. I my musimy ten gen pragnienia wolności przenieść na przyszłe pokolenia. To jest niezwykłe zadanie. Stąd też wiele moich inicjatyw na rzecz upamiętniania naszych bohaterów i bardzo się cieszę, że spotykają się one ze zrozumieniem i z odzewem również młodych ludzi. 

Dzisiaj sporo się dyskutuje na ten temat. Jak dotrzeć do młodzieży? Po prostu pokazywać im prawdziwych ludzi, także ich rówieśników, którzy pomimo swojego młodego wieku, dzięki temu, jak zostali wychowani, potrafili w określonych okolicznościach zachować się tak, a nie inaczej i to jest wielki dar. Przykładów jest wiele:  "Inka", Poznańska Piątka, żołnierze Szarych Szeregów, Obrońcy Lwowa, Orlęta Lwowskie. Piękni młodzi ludzie, często nastolatkowie, którzy potrafili walczyć o Polskę, ale także o siebie. Są świadectwem tego, że dobre wychowanie, poczucie odpowiedzialności za środowisko, w którym żyjemy, przynosi efekty.

Jaka jest geneza powstania akcji “Serce dla Inki” i jaki wpływ ma na społeczeństwo?

Równo 25 lat temu w Warszawie Jan Paweł II wyniósł na ołtarze 108 męczenników II wojny światowej i w tym gronie znalazło się 5 salezjańskiej wychowanków - młodych chłopaków z Narodowej Organizacji Bojowej, którzy zostali za swoją działalność konspiracyjną aresztowani przez Niemców i straceni w Dreźnie 24 sierpnia 1942 roku. Piękni, młodzi ludzie, którzy już po uwięzieniu rozpoczęli, jak pisali w grypsach do rodzin, swoje życiowe rekolekcje. Odwoływali się w nich do doświadczeń wyniesionych ze środowiska salezjańskiego. Codziennie modlili się za wstawiennictwem Matki Boskiej Wspomożycielki - nie o wolność, ale o to, żeby Pan Bóg dał im jeszcze raz możliwość wyspowiadania się i przyjęcia Komunii Świętej. I to się stało, dlatego zostali później wyniesieni na ołtarze. 

Ich beatyfikacja zwróciła uwagę historyków salezjańskich także na innych wychowanków, bo przecież oni nie byli jedynymi, którzy zaangażowali się w działalność konspiracyjną. Okazało się, że jest ich bardzo wielu. Kilka lat po beatyfikacji, ukazał się pierwszy artykuł pana Piotra Szubarczyka o Danucie Siedzikównie “Ince”, sanitariuszce z 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej. Okazało się, że ona także jest wychowanką szkoły salezjańskiej. Zainteresowałem się jej historią. Zacząłem studiować, śledzić różne jej poczynania. Wtedy już powstał projekt gromadzenia świadectw młodych ludzi z naszego grona, aby w przyszłości stworzyć taki słownik biograficzny “W duchowej szkole Księdza Bosko” o salezjańskiej wychowankach walczących o wolną Polskę. Moje zainteresowanie "Inką" było coraz większe. 

Kiedy dowiedziałem się, że Pan Profesor Szwagrzyk ze swoją ekipą udaje się na cmentarz garnizonowym w Gdańsku, żeby szukać doczesnych szczątków "Inki" i Feliksa Selmanowicza “Zagończyka”, pomyślałem, że nie może mnie tam zabraknąć. Chciałem tam być w tym momencie, kiedy odnajdujemy naszą wychowankę. Po wielu latach to się udało. "Inka" została odnaleziona. To jest w ogóle temat na oddzielną rozmowę, bo to były niezwykle wzruszające chwile. Jakoś tak spontanicznie wówczas pomyślałem, żeby wziąć garść ziemi z jej grobu, żeby ją upamiętnić w jakiejś salezjańskiej szkole. To był rok 2015. 

W 2016 roku powstało pierwsze "Serce dla Inki", znajduje się w kościele w Pile. Pomysł był taki, żeby ogłosić, że zbieramy złom jubilerski, jakieś zerwane łańcuszki, medaliki, kolczyki. Chcieliśmy  to przetopić na srebrną urnę w kształcie serca. Stąd nazwa “Serce dla Inki”. 

Podzieliłem się tą akcją w swoich mediach społecznościowych, pisałem o niej w felietonach do różnych periodyków. Wzbudziło to ogromne zainteresowanie. W ciągu dwóch tygodni stolik w moim pokoju zapełnił się górą srebra. Od razu wiedziałem, że nie może to być jednorazowa akcja. Tak zrodziło się “Serce dla Inki”. Dochodzimy w tym roku już do 40. Serca. Są one w różnych miejscach Polski, są także na Wileńszczyźnie, wśród naszych rodaków, gdzie wcześniej, w czasie wojny walczyło wielu kolegów "Inki", właśnie w ramach 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej. 

Zdjęcia przedstawiające tablice upamiętniające Danutę "Inkę" Siedzikównę". Są to tablice z akcji "Serce dla Inki". Na tablicy widnieje data urodzenia i śmierdzi Inki (3 września 1928 - 28 sierpnia 1946) oraz serce wykonane z przetopionej biżuterii, z wizerunkiem Marki Boskiej w środku.
"Serce dla Inki" Tablice upamiętniające Danutę "Inkę" Siedzikównę

Często ludzie pytają mnie, czy nie lepiej kupić kilogram srebra, zamiast organizować zbiórkę. Ale w tej akcji chodzi o zaangażowanie ludzi, którzy poczują, że wymagało to od nich wysiłku. Zbiórka to jedno, ale trzeba również zorganizować uroczystość. Tutaj nie chodzi tylko o pieniądze, ale przede wszystkim o uruchomienie swojej świadomości. 

Nie wiem, czy Pan Bóg da tyle siły i tyle determinacji, ale moim marzeniem jest, żebyśmy w setną rocznicę urodzin “Inki”, czyli w 2028 roku, mogli powiedzieć, że mamy 100 serc. Właśnie dlatego wszędzie, gdzie tylko mogę, mobilizuję ludzi do zaangażowania się w tę akcję.

"Serce dla Inki" propaguje piękne świadectwo młodej dziewczyny, która kochała Polskę. "Inka" nieoczekiwanie stała się ikoną Żołnierzy Niezłomnych. Nie wielcy generałowie czy żołnierze, którzy słynęli z brawurowych akcji - bardzo odważni, a zwykła sanitariuszka, która w momencie, kiedy dokonano na niej zbrodni, miała niespełna osiemnaście lat. 

"Inka" była niezwykle doświadczona przez życie, w czasie wojny straciła rodziców.  Jej rodzina pokoleniowo była zaangażowana w walkę o niepodległość i w takim klimacie była wychowana Słowa, które napisała przed swoją śmiercią 

Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba 

świadczą o tym, że zależało jej, aby  najbliżsi dowiedzieli się, że nie zdradziła ideałów, które wyniosła z rodzinnego domu, ze szkoły salezjańskiej, z oddziałów leśnych. Pozostała wierna, pomimo że spotkało ją straszne nieszczęście. To jest niezwykłe świadectwo, które wielu młodych ludzi porusza. Często,  przed kolejnymi edycjami "Inki" spotykam się z młodymi ludźmi i niekiedy widzę łzy w ich oczach. Kiedyś jedna dziewczyna, po takiej lekcji w szkole, ściągnęła złoty łańcuszek ze swojej szyi i przekazując mi go powiedziała ze wzruszeniem, że chce, żeby to był jej wkład w to Serce, które ma powstać w szkole. Pięknie ludzie się w to wszystko angażują. Dla mnie to jest też niezwykle wzruszające, że nieraz takie spontaniczne natchnienie może się przerodzić w ogólnopolską akcję, która nawet ze względu na darczyńców i ze względu na to, że serca są też na Wileńszczyźnie, przekroczyła granice Polski. 

Pielgrzymka kibiców na Jasną Górę staje się coraz bardziej popularna, czy mógłby ksiądz opowiedzieć coś o tej inicjatywie?

Jeśli chodzi o pielgrzymkę kibiców, to też jest taki można powiedzieć palec Boży. To także wiąże się z moim zaangażowaniem w ruch kibicowski. Od 10 roku życia byłem obecny na stadionie Lechii. Już jako nastolatek bardzo czynnie zaangażowałem się ten ruch. W Gdańsku to się przenikało także z zaangażowaniem w działalność podziemnych organizacjach. W przypadku Lechii była to głównie Federacja Młodzieży Walczącej. Jeździliśmy wówczas na pielgrzymki ludzi pracy zapoczątkowane przez księdza Jerzego Popiełuszkę. Była to mocna ekipa około stu młodych ludzi z Lechii, z FMW i z różnych organizacji. To było niezwykłe doświadczenie. 

Po latach jeden z liderów kibiców Lechii - Tadeusz Duffek, który był już za życia legendarnym kibicem i był uważany za lidera naszego środowiska, niestety zachorował ciężko na raka. Towarzyszyliśmy mu w jego odchodzeniu i Tadeusz pewnego dnia mi się zwierzył, że jego marzeniem było to, żebyśmy się spotykali na Jasnej Górze jako kibice. Wspólnie. Pod sztandarami patriotyzmu. Dyskutując ze sobą o sprawach ważnych dla naszej Ojczyzny. Tadeusz zmarł. 

Pisałem wtedy książkę Biało-zielona Solidarność o fenomenie politycznym kibiców Gdańska. Książka odniosła spory sukces, bo była jedną z pierwszych napisanych o kibicach i to w takim kontekście, z którymi nikt ich nie kojarzył, a więc zaangażowania patriotycznego. Oczywiście, żeby mogła powstać, musiałem zebrać wiele relacji, które zbierałem jeszcze za życia Tadeusza. Później nadszedł czas promocji książki i okazało się, że kiedy powiedziałem kolegom, że Tadeusz miał takie pragnienie, to stwierdziliśmy, że powinniśmy spróbować. Oczywiście chyba mało kto z nas wierzył, że to się uda. 

Zdjęcie Kibiców w kościele. Kibice trzymają górze szaliki - barwy swoich klubów.
Patriotyczna pielgrzymka kibiców na Jasną Górę

Postanowiliśmy, że pierwsza pielgrzymka w 2008 roku odbędzie się 13 grudnia, żeby nawiązać do naszych pielgrzymek z czasów Solidarności przed 1989 rokiem. Na pierwszej pielgrzymce było nas może nieco ponad 200 osób, głównie kibiców Lechii, kibiców Śląska Wrocław, trochę naszych przyjaciół z Legii Warszawa, oczywiście Raków Częstochowa też się w to włączył i okazało się, że to jest ciekawe i z roku na rok zaczęło zyskiwać coraz większą popularność. Zwłaszcza jak nas zaatakowała Gazeta Wyborcza wyśmiewając tę inicjatywę, to zadziałało w odwrotny sposób. W tym miejscu dziękuję za darmową reklamę. Nagle pojawiło się już nie kilkaset, tylko kilka tysięcy kibiców. Na dziesiątej pielgrzymce było ich ponad dziewięć tysięcy. To jest zawsze niezwykłe spotkanie polskich kibiców patriotów. 

Dzisiaj ta pielgrzymka odbywa się zawsze w pierwszą albo drugą sobotę stycznia. To jest spotkanie, gdzie przede wszystkim na Mszy świętej chcemy zawierzyć cały rok naszych działań, skorzystać z sakramentów świętych, pomodlić się za zmarłych kolegów, a później spotkać, żeby wymienić się swoimi doświadczeniami i zaplanować wspólne wydarzenia. Ta pielgrzymka jest dowodem, że kibice, pomimo codziennych animozji,  potrafią się zjednoczyć wokół ważnych dla nas wartości. I proszę zauważyć, że w ostatnich latach takich wspólnych inicjatyw pojawiło się bardzo dużo. Oprócz pielgrzymki jest przecież np. Marsz Niepodległości. Mamy też akcję pomocy Polakom na Kresach - nikt tam nie patrzy, jaki nosi szalik, tylko wszyscy troszczą się o to, żeby wspomóc naszych rodaków na dawnych kresach Rzeczypospolitej. 

Dzieją się niezwykłe rzeczy, którymi interesują się zachodnie media  W ciągu ostanich kilku lat udzieliłem wywiadów do sportowych pism w Austrii i w Niemczech. Powstał film BBC o naszej pielgrzymce i o tym, co dzieje sięw środowisku kibicowskim. Na płaszczyźnie patriotyzmu również ukazał się duży wywiad we Włoszech. Żyjemy w erze mediów społecznościowych i to spowodowało, że zaczęli się pojawiać na moim Facebooku kibice z różnych krajów Europy, którzy podobnie jak my, myślą konserwatywnie, prawicowo. To jest charakterystyczne dla polskich kibiców. U nas nie ma takiego podziału jak na Zachodzie, że jedni są prawicowi, drudzy lewicowi. U nas generalnie wszyscy są po prawej stronie. 

Wracając do pielgrzymki - co roku przyjeżdżają kibice z Litwy, Węgier, Białorusi. To też jest niezwykłe. Przyjeżdżają kibice takich drużyn jak Polonia Wilno czy Pogoń Lwów. Kibice z Białorusi kiedyś zostali aresztowani przez Łukaszenkę, właśnie za udział w naszym wydarzeniu. Niezwykłe doświadczenie, które mnie ciągle wzrusza. Pan Bóg tym pięknie pokierował.

Czy miałby ksiądz jakieś przesłanie do osób, które mają mieszane uczucia co do połączenia kibicowania sportowego z patriotyzmem i działaniami społecznymi? 

Przede wszystkim chciałbym przekazać, żeby wyzwolili się z medialnych stereotypów, bo kibice i środowisko kibicowskie to jest bardzo złożone środowisko. Skomplikowane. Zresztą wszyscy jesteśmy skomplikowani. Jest w nim dużo dobra i dużo zła, a naszym zadaniem jest robienie wszystkiego, żeby tego dobra było więcej. Myślę, że to, co się dokonało w ostatnich latach, jest najlepszym świadectwem. Warto sobie tak bezstronnie popatrzeć na to, iloma domami dziecka się kibice opiekują, ilu ludziom starają się pomóc, ile jest podejmowanych akcji charytatywnych, chociażby na rzecz naszych rodaków na Kresach. Dodam, że samych akcji, które ja współorganizuję i które udało mi się zainicjować, w ubiegłym roku było 160 dzieci z najbiedniejszych rodzin z Wileńszczyzny. Zaangażowani byli w to kibice Lecha, ale też Stomilu Olsztyn czy Lechii Gdańsk.

Opiekujemy się w tej chwili dwoma, a od tych ferii trzema dziewczynkami z rodzin bardzo ubogich, które nie mogą sobie poradzić z wielopokoleniowa biedą. Dziewczynki trzeba było ratować. Sfinansowaliśmy im operacje w Polsce. Teraz przymierzamy się do tego, żeby trafiły do szkół salezjańskiej i do naszych internatów, żeby tutaj mogły zdobyć wykształcenie, a po powrocie do siebie mogły wystartować z innego pułapu. 

Kibice Lechii, którzy opiekują się Domem Dziecka Sióstr od Aniołów w Nowej Wilejce wybudowali tam orlika ze składek zbieranych na stadionie i też dzieci zapraszają. W zasadzie obojętnie gdzie bym się nie zwrócił, do kibiców jakiegokolwiek klubu, zawsze z otwartym sercem przyjmują te dzieci i to jest dla mnie wzruszające. Nie mówiąc już o paczkach, które jadą tonami na Litwę, są przewożone na Białoruś, na Ukrainę. Dosłownie wczoraj pojawiła się nowa inicjatywa stworzenia klubu piłkarskiego dla polskich dzieciaków na Ukrainie. Od razu pojawili się chętni na sponsorowanie strojów piłkarskich, piłek. To jest środowisko niezwykłe. Zachęcam tych, którzy trzymają się medialnych stereotypów o bandyterce, chuligance i tylko z tym kojarzą kibiców, żeby bezstronnie przejrzeli chociażby strony internetowe czy relacje z tych inicjatyw, które podejmujemy, a na pewno zmienią zdanie.

Jakie były początki zaangażowania księdza w pomoc Polakom na Kresach, skąd pomysł na akcję “Jeden naród ponad granicami”?

Podobnie jak wszystkie inne, rozpoczęła się spontanicznie. Ja mam korzenie kresowe, mój tata urodził się na Wileńszczyźnie, tam mam całą rodzinę. Kiedy zostałem salezjaninem,  jeszcze jako kleryk działałem w Salezjańskich Wspólnotach Ewangelizacyjnych Szkół z Trójmiasta i Salezjańskiej Pielgrzymce Ewangelizacyjnej. Wtedy zrodził się pomysł, żebyśmy przywieźli młodzież właśnie z Wileńszczyzny. To było ponad 25 lat temu. Zaczęliśmy nawiązywać kontakty i tej młodzieży przywoziliśmy coraz więcej. Okazało się, że nieraz potrzebują oni naszej pomocy. Wtedy po raz pierwszy zorganizowaliśmy operację kręgosłupa jednej z dziewczyn z rejonu wileńskiego. No i tak to trwało. Ja nie miałem aż takich dużych możliwości jako kleryk, ale jako ksiądz zacząłem jeszcze bardziej się temu przypatrywać. Wtedy też zostałem przewodnikiem pielgrzymki Suwałki - Ostra Brama i te kontakty, nie tylko rodzinne, ale w ogóle z Polakami, zaczęły poszerzać swoje kręgi. 

Z czasem zaczęliśmy akcję z kibicami “Jeden naród ponad granicami”, żeby utrzymywać stały kontakt z naszymi rodakami, którym jesteśmy winni wdzięczność, bo choć żyją w skrajnie trudnych warunkach, a 17 września 1939 roku stracili Polskę, to do dzisiaj przekazują kolejnym pokoleniom nasze tradycje, język, kulturę i wiarę katolicką. To jest niezwykłe. Należy im się cześć. Teraz, kiedy potrzebują naszej pomocy, muszą wiedzieć, że Polsce na nich zależy. I rzeczywiście akcja “Jeden naród ponad granicami”, to było początkowo zapraszanie dzieci na wakacje, żeby pokazać im kawałek ojczyzny, żeby mogły zwiedzić ciekawe muzea, żeby mogły wypocząć, ale później cały czas rozszerzyliśmy formę naszej obecności. Przed Świętami Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy w całej Polsce zbierane są paczki dla rodaków na Kresach. Współpracujemy w tym względzie chociażby ze Wspólnotą Miłosierdzia Bożego, która też jest takim znakiem czasu. Tam na miejscu staram się pomagać najbardziej potrzebujących. Nasze wsparcie polega na przekazaniu wielu ton paczek, tak żeby każde dziecko w szkole, którą się opiekujemy, taką paczkę dostało, bez względu na to, czy pochodzi z biednej, czy z zamożnej rodziny. To jest świadectwo, że o nich wszystkich pamiętamy. W ciągu roku z moimi przyjaciółmi jeździmy z wykładami o Żołnierzach Wyklętych, z koncertami. Nasze relacje stają się coraz bardziej zacieśnione.

Grupa dzieci stojąca pod krzyżem na szczycie góry.
Wakacje dla dzieci z Wileńszczyzny

W ostatnich dwóch latach, dzięki temu, że pojawiła się Ingrida i Aurelia, czyli te dwie dziewczynki, którym trzeba było po prostu pomóc, także poprzez ratowanie ich zdrowia, rozpoczęliśmy nową gałąź naszej obecności. Mamy dziewczynę w stowarzyszeniu Polscy Patrioci - Dorotę, która zajęła się już tylko relacjami z dyrektorami poszczególnych szkół, wyszukiwaniem młodych ludzi, którzy mogliby się u nas kształcić, którym trzeba pomóc w ratowaniu zdrowia. Nawet teraz, kiedy rozmawiamy, Dorota jedzie z księdzem Tomkiem, salezjaninem, żeby przywieźć trójkę dzieci na kolejne kontrole do szpitali i żeby mogły trochę odpocząć w czasie ferii. Więc co rusz mamy nowe pomysły i staramy się reagować na to, co widzimy i na te potrzeby, które nam artykułują nasi partnerzy, nasi rodacy - tam na Kresach.

W jaki sposób można wesprzeć Wasze działania?

Można się albo bezpośrednio z nami skontaktować, albo wesprzeć nas na zbiórkach, które organizujemy z zaprzyjaźnionym portalem Pomoc.pl, który nas wspiera i zawsze pomaga nam te zbiórki organizować. One niekiedy są całoroczne, bo niektóre projekty wymagają wielu lat realizacji i zawsze można ten swój grosik wpłacić. Nie oczekujemy nie wiadomo jakich wpłat. Ja ciągle mówię, że jak się znajdzie tysiąc osób, które wpłacą złotówkę, dwa, czy 5 złotych, to już jest 5 tysięcy, To jest dużo. Za tę kwotę można chociażby przeprowadzić operację oczyszczenia zatok, tak jak przeprowadziliśmy w przypadku Ingridki.

Liczą się każde dobre serca. Jestem wdzięczny, że wciąż pojawiają się nowi ludzie, którzy nas wspierają, chociażby przez organizowanie tych zbiórek, bo to dla mnie kosmos. Ja jestem człowiekiem czynu i w tych mediach społecznościowych jakoś się nie bardzo odnajduję. Do dzisiaj wiele moich projektów prowadzą klerycy. Może to wygląda, że jestem taki aktywny, ale tak nie jest. Raz czy dwa w ciągu dnia przeglądam strony, które mi prowadzą i które informują o naszych akcjach, za co jestem wdzięczny. 

Jakie ksiądz ma plany i marzenia dotyczące przyszłych i obecnych projektów?

Moim marzeniem jest to, żeby znajdowało się coraz więcej dobrych ludzi, którzy chcą się w te projekty włączyć na różne sposoby. Będę się modlić, żeby Pan Bóg dał zdrowie i siły, żebym mógł jeszcze jakoś w tym wszystkim uczestniczyć, bo sam niewiele mogę. To jest armia ludzi, która jest w to wszystko zaangażowana. Jestem niesamowicie wdzięczny każdemu, kto o nas pisze, za każdego, który zachęca innych do włączenia się w nasze akcję. 

Pomysłów jeszcze mamy bardzo dużo. Teraz będzie nam na pewno trudniej, ale przecież nie pojedziemy na Litwę, Białoruś czy Ukrainę i nie powiemy, że dużo w Polsce się zmieniło i teraz będzie trudniej zdobyć środki.My damy radę, Pan Bóg nam pomoże. Więc nie zwalniamy tempa i wciąż pojawiają się nowe projekty, jak chociażby wirtualne muzeum księdza Antoniego Baraniaka, który został wybrany, przez Sejm ubiegłej kadencji, na patrona 2024 roku. Niezwykła postać salezjanina, który był przesłuchiwany na Rakowieckiej w czasach stalinowskich 145 razy w czasie jego uwięzienia. Maltretowano go fizycznie i psychicznie, wyrywano paznokcie, przetrzymywano w karcerze. Wszystko po to, żeby wymusić na nim takie zeznania, które mogłyby pozwolić komunistom na przygotowanie spreparowanego procesu przeciwko kardynałowi Wyszyńskiemu, czyli de facto przeciwko polskiemu Kościołowi. To się nie udało, bo on był niezłomny. Warto tę postać przybliżać. 

Napisałem o nim biografię, która była podstawą mojej habilitacji, ale jako historyk uważam, że wszyscy powinniśmy mieć dostęp, a nie tylko naukowcy czy dziennikarze, do jak największej ilości dokumentów, żeby sobie samemu wyrobić zdanie, żeby poczytać jak wyglądało życie takiego, czy innego bohatera. Stąd pomysł na wirtualne muzeum Antoniego Baraniaka, gdzie docelowo chcemy zamieścić wszystkie możliwe archiwalia, zdjęcia i media związane z życiem księdza Arcybiskupa. Dzięki wsparciu Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej imienia Romana Dmowskiego, Ignacego Paderewskiego. Ten pierwszy etap udało nam się zakończyć, czyli stworzenie strony internetowej i udostępnienie bazy około tysiąca zdjęć i artykułów (https://www.muzeumbaraniaka.pl/). Wszystko musiało zostać wyszukane i zeskanowane. Chcemy działać dalej, ale do tego też są potrzebne środki, bo fizycznie nie jesteśmy w stanie nawet w kilka osób tego wykonać, więc trzeba zamawiać profesjonalne firmy, które zajmą się chociażby skanowaniem dokumentów czy zdjęć, dlatego będziemy zakładać zbiórkę. Każda złotówka się liczy i z góry za nią dziękuję.